Trąba Boża ! . . . . . . . . . . . . . . . . . . Trąba Boża ! . . . . . . . . . . . . . . . . . . Trąba Boża ! . . . . . . . . . . . . . . . . . . Trąba Boża !



SŁOWO Z EDMONDS (V - VIII)


V. JEDZENIE ZBORU LAODYCEJSKIEGO.

To słowo zatytułowałem w taki sposób, gdyż jedzenie nie jest jednoznaczne z odżywianiem się. Ten, kto tylko je, napycha swój brzuch byle czym, ale ten, kto odżywia się, ten spożywa wartościowe pokarmy. To samo dotyczy duchowej rzeczywistości świata chrześcijańskiego.

Bóg nakazał zbudować Noemu Arkę, potężny statek. Gdy na ziemię zaczęły spadać Boże sądy wód potopu, część Bożego stworzenia siedziała już bezpiecznie we wnętrzu tej potężnej łodzi. Wkrótce ta wielka drewniana konstrukcja uniosła się na wodach szalejącego żywiołu i za­częła płynąć w bliżej nieokreślonym kierunku. Wtedy było już wiadome dla jej pasażerów, że wszyscy ludzie i zwierzęta, którzy byli poza Arką, wkrótce niechybnie zginą. Było także raczej pewne, że ten wielki statek bezpiecznie przeniesie swoich pasażerów przez szalejące wody i wi­chry potopu. Ale wraz z upływem czasu może niejedna osoba na tym niezwykłym statku zasta­nawiała się, czy wszyscy przeżyją tę długą podróż? Czy wystarczy im właściwego pożywienia, i czy cało i zdrowo wszyscy dotrwają do szczęśliwego finału? Tak! Ci ludzie i zwierzęta musieli jeść i dbać o swoją higienę, aby szczęśliwie dotrzeć do suchego lądu. Na pewno sam Pan czuwał nad ich życiem i zdrowiem, ale On sam raczej nie przygotowywał im odpowiednich posiłków i nie karmił ich jak niemowlęta. Na Arce było zatem na pewno wiele codziennej krzątaniny przy przygotowywaniu posiłków i dbaniu o sprawy sanitarne oraz higieniczne.

Dzisiaj naszą współczesną Arką, którą Bóg dał ludziom, jest nasz Pan Jezus Chrystus. Jest to wspaniała wielka duchowa łódź, która bez wątpienia szczęśliwie przetransportuje swoich pa­sażerów przez burzliwe wody Bożych sądów, jakie obecnie znowu dotykają całą ziemię. Nie ma żadnych wątpliwości, że ten wielki płynący statek bezpiecznie dotrze do celu, do nowej ziemi i nowego nieba. Ci, co wsiedli do tego niebiańskiego pojazdu, mogą czuć się całkowicie bez­pieczni podczas tej groźnej podróży. Jest tylko jedno zasadnicze pytanie: Czy wszyscy żywi i zdrowi dotrą do celu? Wszyscy, którzy narodzili się z Boga i znaleźli się w Chrystusie oraz w Jego Duchu Świętym, wiedzą, że ich życie jest bezpiecznie ukryte w naszym Panu. Ale ci ludzie nie są przecież skazani na zbawienie, nadal mają wolną wolę. Ten wielki Boży statek jest dosko­nale zaopatrzony w rzeczy niezbędne do przetrwania tak długiej i niebezpiecznej podróży, ale Bóg nie zobowiązał się dbać o wszystkich, jakby byli niemowlakami. Oni sami muszą wykony­wać codziennie podstawowe czynności, aby przeżyć i zdrowo dotrzeć do końca wyprawy. Pan zapewnił nam wszystko, co jest potrzebne do życia i pobożności.

Chciałbym, abyśmy teraz zauważyli, że te dwie Arki Starego i Nowego Testamentu mają wiele wspólnych elementów. Do Arki Noego wsiedli ludzie i zwierzęta. Jedni i drudzy mieli swój pokarm. Tak samo jest z dzisiejszą Arką. Wsiedli do niej Boży ludzie, którym Pan zapewnił codzienny duchowy pokarm. Ale wraz z nimi do tego statku weszły także ich zwierzęta, czyli stara grzeszna natura pasażerów, która także ma swój pokarm, aby mogła ostać się podczas tak długiej podróży. Także na obu łodziach Bóg zadbał o warunki sanitarne. Były w nich miejsca lub sposoby pozbywania się śmieci i brudów, aby nikt nie zachorował i nie umarł. Ale są także za­sadnicze różnice na tych wielkich łodziach. Noe i jego rodzina nie konkurowali ze zwierzętami, jedni i drudzy mieli zgromadzone swoje własne pożywienie i byli pożądanymi pasażerami, wszyscy musieli dotrwać do końca potopu. W nowotestamentowej Arce rzecz ma się zgoła ina­czej. Ludzie są tutaj pożądanymi pasażerami i Bóg osobiście zatroszczył się o pożywienie dla nich. Ze zwierzętami jest odwrotnie. Nikt ich tutaj nie zapraszał, same przyszły jako nieodłączna własność ludzi, jako ich niepożądany bagaż. Mało tego! One są samowystarczalne, jeśli chodzi o pożywienie. Jednak to od ludzi zależy, czy będą karmić swoje zwierzęta, czy nie. Tak było także na Arce Noego. Ludzie mieli panować nad światem zwierzęcym, jak też nad grzechem, który pojawił się na ziemi. Dlatego na obu Arkach od ludzi zależało i zależy nadal, czy zwierzęta są głodne, czy nie, czy przetrwają długą podróż, czy poginą z głodu.

W odróżnieniu od statku Noego, w dzisiejszej Arce istnieje konkurencja między ludźmi i zwierzętami. Powiedziałbym dobitniej. Trwa walka na śmierć i życie o przetrwanie. Niestety dzisiejsze pokolenie chrześcijan w ogóle nie jest tego świadome. Usiłujemy walczyć z grzecha­mi, które są uczynkami zewnętrznymi, ale nie zauważamy, że pożera nas gorszy wróg, którym jest nasze ciało, czyli grzech ciała. Zatem bezskutecznie usiłujemy zwalczać uczynki wyrastające z potężnego drzewa zła, które bardzo dobrze i szybko rośnie, a którego w ogóle nie widzimy. Bóg chce zniszczyć właśnie to drzewo, a wtedy grzechy same zginą. Dlatego nasz nowy człowiek, jakim jesteśmy w Chrystusie, walczy właśnie przeciwko naszej zwierzęcej naturze, która także walczy przeciwko naszemu nowemu życiu. Ludzie i zwierzęta nie mogą razem dotrzeć do końca podróży. Takie są realia tej drogi. Bóg tych zdeprawowanych zwierząt nie przyjmie. Dla nich jest to rejs nieuchronnej śmierci. On już je potępił i jest kwestią czasu, gdy te krwiożercze bestie zostaną całkowicie zgładzone. Jest tylko pytanie, czy ludzie okażą się zwycięzcami i zachowają swoje życie? Dlatego Pan dał swoim nowonarodzonym dzieciom skuteczne narzędzie do zwią­zywania niechcianych zwierząt i utylizowania ich brudów. Tą skuteczną bronią na groźne zwie­rzęta jest ogień krzyża, który sprawia, że siedzą one spokojnie, jakby ich w ogóle nie było, a ich brudy są przez krzyż całkowicie i bez śladu unicestwiane. Jednak te potwory są świadome, że na końcu podróży czeka je bezwzględna śmierć, dlatego pod pozorem przyjaźni próbują chytrze i niepostrzeżenie zwieźć ludzi. One bardzo dobrze wiedzą, że ich właściciele mają nad nimi wła­dzę tylko dzięki krzyżowi Golgoty.

Gdy krzyż jest codziennie używany przez chrześcijan, wtedy te zdeprawowane potwory siedzą potulnie, gdyż nikt ich nie karmi. Głód bardzo mocno im doskwiera, ale dzięki temu ludzie mogą odżywiać się czystym i obfitym pokarmem, którym jest Słowo Boże, Duch Boży oraz żywe Słowo, czyli sam zmartwychwstały Chrystus. On jest wtedy objawiony pośród swojego ludu, co sprawia, że nikomu się nie dłuży w czasie długiego rejsu. W takich okolicznościach nawet smok morski, czyli sam szatan, nie jest w stanie zakłócić spokoju Bożego, który panuje w sercach ludzi. Jednak te uciemiężone zwierzęta nie dają za wygrane, gdyż doskwiera im bardzo dotkliwy głód. One chcą aktywnie żyć, dlatego często zaczynają przebiegle przymilać się do ludzi. Zaczynają przybierać maskę pobożności i przyjaźni. Dlatego po pewnym czasie ludzie także zaczynają spoglądać z przyjaźnią na te ,,biedne" wychudzone stworzenia i do nich coraz częściej się zbliżają. Ale krzyż, który zawsze trzymają w swoich rę­kach, nie pozwala im dotknąć się swoich niechcianych towarzyszy podróży. Jednak nadchodzi taki czas, że ludzie zaczynają odkładać na bok swój krzyż, swoją jedyną broń przeciw tym stwo­rom i nawiązują z nimi społeczność, coraz lepiej je odżywiając. I oto okazuje się, że zaprzyjaź­nieni ludzie i zwierzęta odnajdują wspólny pokarm, który ich jeszcze bardziej zbliża do siebie. Kościół w takim stanie zaczyna przypominać syna marnotrawnego z przypowieści Pana Jezusa, który tak bardzo był głodny, że pragnął razem ze świniami jeść ich pokarm. Tak! Najlepszym symbolem tej zwierzęcej natury, która nam towarzyszy, są świnie, które tuczy się tylko na rzeź. Umyte świnie znowu się tarzają w błocie. Zatem te umyte uszlachetnione świnie, które podróżu­ją z wierzącymi w Arce, także mają swój uszlachetniony pokarm. Musi to być pożywienie o wie­le lepsze niż dawniej, ponieważ ludzie nie chcieliby jeść ze zwierzętami ich dawnego omłotu. Dlatego jedni i drudzy jedzą teraz nowy wzbogacony omłot. Moi rodzice hodowali kiedyś świ­nie. Głównym składnikiem ich pokarmu była woda, w której mieszano śrutę zbożową, jakieś zielsko, buraki pastewne, ziemniaki i różne obierki warzywne. To pożywienie wyglądało jak brudna woda i nieprzyjemnie śmierdziało. Ale czasem zdarzało się, że w tej gęstej brudnej zupie pływały na wierzchu jakieś owoce lub odpadki z naszego jedzenia, np. kawałki chleba. Tak też jest z pokarmem świń, które płyną z nami we współczesnej Arce, jest on uszlachetniony. Ta brudna śmierdząca zupa, którą teraz ludzie spożywają ze świniami, składa się ze składników, które zaspakajają po pierwsze głód zwierząt. Ich wielka chciwość, która wydaje się nie mieć końca, musi być zaspokojona. Dlatego kaznodzieje zwiastują o bogactwie, pieniądzach i sukce­sie, które rzekomo Bóg obiecał ludziom. Zwiastowanie to jest przesycone treściami dotyczącymi majętności i mamony. Wszystko wydaje się wokół tego obracać. Przewodnicy dopuszczają się nawet ukrytej manipulacji w swoim zwiastowaniu, aby podświadomie utwierdzić swoich zborowników w przekonaniu, że bogactwo jest ważne i stanowi o Bożym błogosławieństwie. Psy­chologia i chciwość ludzi otwierają ich kieszenie dla żądnych mamony kaznodziei. Daj Panu wszystko, co masz, a On odda ci dziesięciokrotnie, powiadają ci ostatni. Dziesięcina i mamona powoli stają się nieformalnym bożkiem Kościoła. To bałwochwalstwo czasami przybiera ukrytą formę. Przewodnicy ganią Zbór ostrzegając przed miłością i ufnością do pieniędzy, ale to zwia­stowanie przypomina uczonego w Piśmie, który surowo gani cudzołożnicę za jej grzech, a jed­nocześnie sam syci się i upaja jej odkrytym ciałem. Tak też jest z przewodnikami, którzy na każ­dym nabożeństwie mają na swoich ustach mamonę jako zło lub jako dobro. W obydwu przypad­kach świnie tym się karmią.

Nieodłącznym składnikiem tej śmierdzącej wody jest także poczucie własnej wartości i wyższości, aby mieć dobry humor. Te świńskie pożądliwości są zaspokajane poprzez to, że na ustach kaznodziejów pojawiają się chciwość, wszelka pogańska nieczystość, błazeńska mowa i nieprzyzwoite żarty, które nie przystoją (Ef.5,3-5). Zza kazalnic zaczynają się rozlegać ,,poboż­ne" żarty, drwiny i szyderstwa, kościelna błazenada staje się codzienną rzeczywistością. Gesty­kulacja ciała zaczyna odgrywać wielką rolę przy zwiastowaniu. Ciekawym jest, że nasz Pan na­uczał przeważnie siedząc, w naszych dawniejszych Zborach zwiastowano spokojnie stojąc, a dzisiaj bardzo często kaznodzieje nauczając chodzą po całej sali jak gwiazdorzy. Dlatego ludzie i zwierzęta nie muszą już być zdani na godny potępienia pogański humor, ale mają na każdym na­bożeństwie własną uświęconą komedię. Tylko niestety tego wszystkiego nie da się pogodzić ze świętym dziękczynieniem Panu, bojaźnią Bożą i nabożnym szacunkiem, które powinny nam to­warzyszyć, gdy stoimy przed Bogiem, dlatego te rzeczy zamierają w oszukanych lu­dziach. Zwierzęta mają także zapotrzebowanie na przyjmowanie dla siebie próżnej chwały. Dla­tego każdemu nabożeństwu, zamiast dziękczynienia Panu, towarzyszą babilońskie telewizyjne oklaski.

Następnym nieodłącznym składnikiem tej brudnej zwierzęcej zupy, jest mowa oparta na wyniosłych przekonywujących słowach ludzkiej mądrości, mądrości tego świata, który ginie (I.Kor.2,1-6). Są to nauki oparte na żywiołach świata, na filozofii i czczym urojeniu, na poda­niach ludzkich (Kol.2,8). Te nauki zaspakajają pychę i próżność życiową oraz pożądliwość po­znawania przez cały czas czegoś nowego z życia skażonego grzechem świata, czegoś, co wydaje się być cenne i godne przyjęcia. W takie nauczanie wplecione są nieczyste treści z życia upa­dłego Babilonu. W taki sposób zaspakajana jest potrzeba karmienia się brudami upadłego świata. Ostatnim nieodłącznym składnikiem omłotu zwierzęcego, który chcę wymienić, są miłe i dobre uczucia. Zwierzęta na Arce muszą cały czas mieć zapewnione dobre uczucia, aby mieć pokój i nadzieję, że nie spotka ich potępienie wieczne. Wtedy czują się zaspokojone i bezpieczne. Służy temu mowa, która cały czas utwierdza je w przekonaniu, że Bóg kocha wszystkie zwierzęta, i że są one święte jak ludzie. Taka mowa obchodzi się ze swoimi słuchaczami jak z przysłowiowym jajkiem, aby go czasem nie drasnąć, malując Boga jako sługę, niewolnika i przyjaciela zwierząt. Jako pogań­skiego bożka, który służy zaspokajaniu zwierzęcej pożądliwości. Świnie należące do ludzi są delikatnie zachęcane, aby łaskawie i litościwie były posłuszne ich Stwórcy. Ale jest to tylko ich dobra nieprzymuszona wola, gdyż Bóg ich i tak kocha, i na pewno nie skrzywdzi. Tę atmosferę błogości dopełniają żywe lub melancholijne refreny, które podkreślają przede wszystkim miło­sierdzie i dobroć Boga. Tak! To jest prawdziwy świński omłot, którego poszukują wszyscy po­ganie. Ale tym pożywieniem muszą się także żywić ludzie w Arce. Dlatego ta brudna śmierdząca zupa jest obficie przepełniona pokarmami z Bożego stołu. Bez nich żadne Boże dziecko nie sku­siłoby się na zjedzenie czegoś wstrętnego. Dlatego w mętach tych brudów obficie występują na­uki ze Słowa Bożego, które mają zaspokoić głód także ludzi. Dzięki tym treściom także zwierzę­ta czują się dowartościowane i podniesione do godności człowieka. Jednak nowy człowiek, nowe stworzenie, jakim jesteśmy w Chrystusie, nie da się zbyt długo oszukiwać poprzez taki pokarm. Zatem z biegiem czasu ludzie w tym Bożym statku zaczynają czuć się głodni i niezaspokojeni. Im więcej jedzą omłotu, tym bardziej odczuwają głód i zaczynają chorować. Bardzo szybko tracą na wadze i odczuwają frustracje. Im więcej jedzą tej brudnej wody, tym jest im gorzej. W tym wszystkim zwiedzeni ludzie całkowicie porzucają swoją broń, czyli krzyż Golgoty. Wkrótce całkowicie zapominają o nim, że w ogóle istnieje. Chrystus powoli odchodzi z takiego Zgromadzenia, a Jego Duch ulatuje jak spłoszona gołębica. Dlaczego? Po­nieważ na statku zaczynają grasować bezkarnie krwiożercze zwierzęta. To one z czasem zaczynają całkowicie dominować w Arce. Ludzie są chorzy i słabi, wielu umiera, a agresywne wieprze zaczynają bezkarnie szaleć po pokładzie. I oto okazuje się, że te przyjazne niewinne zwierzątka zmieniają się w śmiertelnych wrogów. Pobożna cielesność zaczyna rodzić w Zborze jaskrawe grzechy, którymi nikt się nie przejmuje, a wręcz odwrotnie. Są one czymś normalnym w życiu zaślepionego Kościoła. Dlatego ludzie zaczynają masowo umierać, a statek jest całkowicie opa­nowany przez okropne gady, które czeka jedynie słuszne potępienie. Czy jest to możliwe? Czy taka rzecz może mieć miejsce w Zborze Pańskim? Zatem dlaczego nasz Pan zapytuje, czy znaj­dzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? Boże obietnice zbawienia są pewne i nie zawodzą nawet wtedy, gdy ludzie okazują się niewierni. Ta Arka dopłynie do miejsca przeznaczenia, do Boga. W Chrystusie zbawienie jest pewne, jednak może okazać się, że pod koniec tej niebezpiecznej podróży, w tej łodzi będą już tylko same wypasione omłotem zwierzęta, które czeka jedynie rzeź, czyli wieczne zatracenie.

Wyobraźmy sobie widok wpływającego do portu wielkiego stat­ku, który szczęśliwie wrócił z długiej i niebezpiecznej podróży. Ale ku zaskoczeniu wszystkich na jego pokładzie panuje głucha cisza. Prawie cała załoga i pasażerowie zginęli. Cóż za przy­gnębiający widok, prawie same trupy. Tylko nieliczni półprzytomni leżą bezwiednie, wyczerpani i chorzy. Prawie wszyscy umarli z głodu, wycięczenia i zarazy. Jakaż tragedia! Czy jest możli­we, aby tak się stało z Kościołem? A jednak Pismo mówi, że w czasach ostatecznych przyjdzie taki ucisk, że gdyby te dni nie były skrócone, to nikt by nie przeżył. Ale ze względu na wybra­nych będą one skrócone. My to odnosimy najczęściej do fizycznych prześladowań, do śmierci fizycznej. Ale przecież krew męczenników Chrystusa jest nasieniem Kościoła, a śmierć jest zy­skiem naszym. Zatem ten ucisk może dotyczyć także sfery duchowej. Duch ludzi na ziemi może być tak bardzo przyciśnięty przez krwiożercze hordy szatana, że nawet wybrani ulegliby temu duchowi śmierci i utraciliby żywą wiarę w Boga, czyli umarliby duchowo. Myślę, że nieprzy­padkowo nasz Pan pozwolił kiedyś demonom wejść w nieczyste dla Izraelitów świnie, które przez to potopiły się w wodzie. Ta świńska natura chrześcijan otwiera ich na działanie szatana i jego demonów, ponieważ to ona łączy nas z tymi upadłymi duchami. Zatem ten wielki ucisk Ko­ścioła może polegać na objawieniu się w oszukanych ludziach potężnej jak nigdy do tej pory mocy ciała, która otworzy ich na zniszczenie przez siły demoniczne, a przez to także na zatrace­nie w wodach Bożych sądów. Dzisiaj dostrzegam takie właśnie zjawisko. Ludzie w Bożej Arce zostali tak oszukani i zdominowani przez te zwierzęta, że żyją bezradni w wielkim uciśnieniu. Wydaje się, że wkrótce wszyscy, nawet ci, którzy jeszcze walczą, ulegną przytłaczającej mocy ciała i szatana tracąc żywą wiarę w Boga. Dzisiaj przez świat przelewa się potężna fala podstęp­nego zła, która w sposób potężny i zamaskowany uaktywnia w ludziach oraz w chrześcijanach ich cielesność. Wierzący ulegają jej i niczego nie przeczuwają. Chrześcijanie walcząc niekiedy z jaskra­wymi grzesznymi uczynkami w Kościele nie wiedzą, że sami są cały czas pod wielkim wpływem grzechu cia­ła. Ten grzech jest obnażony przed Bogiem i żyje w nas jak wielki duchowy dinozaur, któ­rego czeka jedynie rzeź. Jesteśmy podobni przy tym do ludzi, którzy wiadrami wylewają wodę z tonącej łodzi, ale nie wiedzą, że nad nimi stoi potężna ściana potopu. Szczególnie w dzisiejszych cza­sach każda nowinka przyjmowana przez Zbór od świata przyczynia się potężnie do tego, że ten nasz już i tak wypasiony grzech ciała, to nasze snobistyczne ego, urasta do rozmiarów olbrzy­miego Goliata. Jesteśmy w tym podobni do odrażająco otyłego człowieka, który z rozkoszą połyka kolejnego pączka stwierdzając przy tym, że rozkosz podniebienia nie jest czymś złym. Dla­tego Kościół z wielkim rozmachem wchodzi w wielkie duchowe zwiedzenie współczesnych cza­sów. Coś, co jest skuteczne w pozyskiwaniu ludzi, a nie ma w sobie jawnych znamion grzechu, jest bezwiednie i bardzo szybko adoptowane w służbie Kościoła. Ale w tym wszystkim nie jeste­śmy świadomi tego, że służymy przez to naszemu ego, naszemu grzechowi ciała, a nie Bogu! Dlatego Kościół w swoim zaślepieniu płynie bezwiednie z głównym nurtem oszukanego świata. Tak było z Laodyceą. Dlaczego tak jest? Dlaczego jesteśmy ślepi i nieczuli na tak wielkie zło? Jest jeden główny powód! Zagubiliśmy nasz jedyny ratunek. Zapomnieliśmy całkowicie o krzy­żu Golgoty i jego potężnej mocy. Dzisiaj Bóg poprzez donośny głos Bożej trąby wskazuje na ratunek dla umierających na Bożej Arce ludzi: Odnajdźcie zagubiony ołtarz ofiarny i z całych swoich sił uchwyćcie się jego narożników, a będziecie ocaleni i wasi wrogowie zginą. Ale wyda­je się, że grzech ciała Kościoła już tak bardzo się uaktywnił, że nawet gdyby dzisiejszy głuchy i ślepy Zbór usłyszał rozlegającą się trąbę Bożą, to pomimo tego nie zdołałby się oprzeć szatań­skiej mocy. Dlatego potrzebna jest nam obecnie suwerenna pomoc Boga, aby te dni przejawiania się piekielnej szarańczy zostały skrócone. Wierzę, że Pan ocali swój Kościół przed ostateczną duchową śmiercią. Ale ilu spośród ludzi płynących w Bożej Arce kiedyś zawoła do Pana: Czyż nie jadaliśmy przed Tobą i nie czyniliśmy w Twoim imieniu wielkich dzieł? A On odpowie im: Nigdy was nie znałem. Idźcie ode mnie precz wszyscy, którzy czynicie bezprawie. W Arce Noego było tylko osiem osób, a przytłaczającą większość stanowiły zwierzęta. Słowo Boże, a także sa­mo życie wskazują na to, że we współczesnej Arce te proporcje są podobne. Przytłaczającą większość stanowią groźne zwierzęta, których koniec jest wyraźnie objawiony w Piśmie Świę­tym. Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do Zboru. Amen.


--- Spis treści ---



VI. POKOLENIE UTUCZONE NA RZEŹ.

Żyjemy obecnie w pokoleniu, w którym cielesność ludzi doszła do monstrualnych wymia­rów. Dawniej pożądliwość ciała i oczu oraz pycha życia były zamorzone głodem i zduszone po­przez mniejszą zamożność ogółu ludzkości. Panujące poprzednio ustroje społeczne sprawiały też, że każdy znał swoje miejsce w hierarchii społeczeństwa i mało kto odważał się wychylić po­za narzucone ramy. Ludzie byli zajęci głównie zaspakajaniem swoich podstawowych potrzeb, a na próżną rozrywkę nie było zbytnio czasu i miejsca. Gdy świat był wolny od pożogi wojennej i każdy miał ubranie, chleb i dach nad głową, to ludzie byli zadowoleni i czuli się bezpiecznie. Ich cielesność przybierała nieco ograniczone rozmiary.

Ale większość z nas wie, że gdy tuczne cielę lub świnia osiągają maksymalną wagę, to zbli­ża się czas ich uboju. Podobnie jest z grzechem ciała całej ludzkości. Gdy przybiera on na gaba­rytach, wtedy zbliża się czas Bożego sądu, a w sercach ludzi potęguje się strach przed karą. Jest to zjawisko wydawałoby się paradoksalne. Im więcej człowiek posiada, tym bardziej wszystkie­go się boi. Zatem majętności ludzi stają się dla ich serc wielką pułapką. Dzisiaj mamy dokładnie taką sytuację. Generalnie Europejczycy mają zaspokojone podstawowe egzystencjalne potrzeby. Nie ma też wewnętrznych konfliktów zbrojnych. Ale to nie daje poczucia bezpieczeństwa, lecz tylko pogłębia strach, gdyż jest on właśnie owocem grzechu ciała, które zaczyna dominować najbardziej w ucywilizowanym i dostatnim społeczeństwie. Dlatego ludzie wymyślili różnego rodzaju ubezpieczenia społeczne. Dzisiaj można ubezpieczyć i zabezpieczyć praktycznie wszystko. Ale to znowu nie dało ludziom wewnętrznego odprężenia. Obecnie większość z nas boi się utracić swoje nagromadzone majętności oraz uprawnienia do różnych świadczeń społecz­nych. Boimy się utracić pracę, jak również uprawnienia do rent, emerytur, świadczeń zdrowot­nych i różnych zasiłków pieniężnych. Zatem nasze ciała nie marzną, nie głodują, są wolne od groźby śmierci oraz mają dach nad głową, a jednak pomimo tego czujemy coraz większy paraliżujący strach. Dlatego to nasze utuczone ego dalej staramy się napychać, zabiegając o jeszcze większe dobra materialne.

Podobnie jest z pozostałymi sferami naszej cielesności. Zaspokojone i przesycone podsta­wowe potrzeby powodują, że nasza pożądliwość oraz próżność, czyli pycha życia urastają także do kosmicznych rozmiarów. Jako społeczeństwo jesteśmy nasyceni grzechem innych, czyli ich nagością. Oczy ludzi mogą cały czas sycić się grzechem; pożądliwość cudzego ciała jest całko­wicie zaspokojona. Pycha cielesności rośnie w świątyniach techniki i rozrywki. Ciało jest w cen­trum życia. Salony serwisowe ciała mają mnóstwo pracy (kosmetyczki, fryzjerzy, sauny, plaże, studia odnowy biologicznej, baseny, siłownie...). Żądza agresji jest zaspokojona poprzez rozwój różnych dyscyplin sportowych, a przede wszystkim poprzez filmy, gry komputerowe i inne rze­czy przesycone sadyzmem, przemocą, morderstwem, gwałtem i okrucieństwem. Religijność dzi­siejsza zapewnia cielesność człowieka, że Bóg ją także kocha, że ją pochwala i przyjmie do sie­bie. Ustrój demokratyczny sprawia, że nawet najniższe warstwy społeczne mogą czuć się dowar­tościowane. Każda służąca lub niewolnik może ubiegać się o wysokie stanowisko we władzach, a prezydenta uznaje się za nic. Każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie nawet w sprawach, o któ­rych nie ma żadnego pojęcia. Zatem w centrum ustroju demokratycznego znajduje się ludzkie ego, czyli grzech ciała. Nawet więźniowie żyją dzisiaj czasami lepiej, niż kiedyś ludzie możni. Nasze ,,ja" gloryfikują także sukcesy naukowe, na przykład loty w kosmos. Nasza współczesna wieża buntu przeciw Bogu jest zatem bardzo wysoka i sięga prawie gwiazd. Zauważmy, jak bar­dzo zostało napompowane ludzkie ,,ja". Ono dzisiaj stoi na piedestale tolerancji i humanizmu, które zdominowały współczesny świat. Cielesność ludzi urosła do wymiarów potężnego drapa­cza chmur. Już od niemowlęcia człowiek ma wszystko, a jego rodzice we wszystkim mu doga­dzają. Aż zastanawiam się, co jeszcze bardziej może utuczyć grzech ciała mieszkający w nas. Ludzie w takim stanie duchowym są jak utuczone świnie, które diabeł bez żadnych problemów prowadzi tam, gdzie chce, czyli na rzeź. Zatem nie powinno nas dziwić, że pomimo swoich do­statków, ludzie czują coraz większy strach i bezradność niż kiedyś. Zżerają ich nerwice, lęki i stresy, mnożą się depresje i samobójstwa. Czy tak samo wyglądało życie ludzi za czasów głodów i wojen? Jednak dzisiaj dostrzegam, że diabeł jeszcze bardziej nakręca spiralę tuczenia ludzkiego ,,ja" poprzez między innymi wprowadzanie sodomickich praw, które otwierają drogę dla jeszcze większych wynaturzeń ludzkiego ciała i zaspakajania jego pożądliwości.

Zatem zauważmy, że dzisiejszy Zbór żyjąc w takich uwarunkowaniach społecznych, także upodabnia się do tego upadłego systemu. Takim właśnie był Zbór w Laodycei. Kościół rodząc się w takiej rzeczywistości, często nie jest jej świadomy. Dlatego niejednokrotnie cielesność zborowników nadal jest podsycana poprzez usługiwanie oszukanych przewodników. I oto okazuje się, że świat jawnie służy swojemu ,,ja", a Zbór Pański robi to samo, tylko w sposób ukryty. Ni­by dwa różne światy, dwa różne ludy, ale czczą tego samego bożka, mają tego samego pana, swoje ,,ja". Jedni i drudzy żyją dla siebie, dla swojego spełnienia i samorealizacji, a nie dla Boga. Dlatego te dwa oddzielne obozy mają także te same problemy: strach i lęk o życie. Te dwa obozy także karmią się tymi samymi brudami pochodzącymi między innymi ze świątyni rozrywki. Jed­ni i drudzy cierpią na chroniczny brak spełnienia w życiu. Dlatego jednych i drugich diabeł wo­dzi jak na smyczy i prowadzi za sobą do jeziora ognistego, w Boży sąd wiecznego potępienia. Jednak nasz Pan rządzi i włada chroniąc swój lud przed śmiercią wieczną. On sądzi swój lud oczyszczając go tak, jak zboże oczyszcza się od plewy. On jest niepodważalnym Królem królów i Panem panów. Pomimo tego jestem do głębi poruszony, gdy widzę, jak przewodnicy Kościoła ślepo naśladując trendy królestwa szatana, w swojej służbie wprowadzają zapożyczenia ze świata, które skutecznie tuczą grzech ciała ludzi, czyli obnażają duchową nagość Kościoła. Co praw­da nasze Zbory przez to się napełniają, Boża Arka napełnia się, jednak nie ludźmi, ale zwierzętami. A to prowadzi do duchowej śmierci całego Kościoła. Pamiętajmy, że drzewo rośnie bardzo długo, ale owoce pojawiają się na nim dość szybko. Dlatego już dzisiaj w wielu Bożych Zborach nagle ,,nie wiadomo, dlaczego", pojawiają się liczne i rażące grzechy. Ludzie są przez to zasko­czeni i zgorszeni. Zbór zaczyna przypominać Sodomę i Gomorę, a wierzący wraz z upływem czasu przyzwyczajają się do potęgującego się zła. Wszyscy są dla siebie mili i uprzejmi, ale większość żyje już w grzechu.

Zatem jaki jest lek dla cielesności Laodycei? Jak już wielokrotnie pisałem, jest nim krzyż Golgoty. Pierwsi uczniowie Pana żyli w oparciu o moc krzyża. Gdy przyglądam się życiu tam­tejszych przewodników Zboru i ich nauczaniu, to trudno mi jest dzisiaj nazywać nas chrześcija­nami. Są to dwa różne światy. Dzisiaj mamy często na ustach słowa apostoła Pawła, ale gdyby­śmy poznali jakiegoś człowieka o pokroju tego apostoła narodów, który nie tylko mówi nieznane nam rzeczy, ale także według tego żyje, to uznalibyśmy go za głupca, ponieważ dla niego było głupstwem i śmieciami to, do czego przylgnęły nasze serca, a mądrością dla niego było to, co myśmy dawno zapomnieli i porzucili, czyli Chrystusowy haniebny krzyż. Jakże paradoksalnym wydaje się fakt, że Paweł zachęcał swoich słuchaczy do ujarzmiania i umartwiania grzechu ciała, którym jest egoistyczne ,,ja" Zboru, natomiast praca współczesnego Kościoła skupia się dokład­nie na czymś odwrotnym. Dzisiejsze służby zborowe cały czas tę grzeszną ludzką naturę tuczą. Mało tego. Cały czas aktywnie poszukujemy jeszcze skuteczniejszych sposobów karmienia ludzkiej cielesności, aby pozyskać coraz więcej ludzi. Prawdziwą kopalnią dla tej działalności Kościoła są wynalazki Wielkiego Babilonu. Jednakże jeszcze większym paradoksem jest to, że współczesny cielesny Kościół porównuje się ze służbą apostoła Pawła czyniąc siebie jego naśla­dowcą oraz przedłużeniem jego działalności. O czym to może świadczyć? O tym, że jesteśmy duchowo ślepi. Oby Bóg otworzył nasze ślepe oczy oraz głuche uszy, abyśmy zrozumieli i wprowadzili w życie to, co zwiastował ten wielki apostoł narodów oraz pozostali uczniowie Pań­scy. Niech imię Pańskie będzie pochwalone na wieki wieków. Amen.


--- Spis treści ---



VII. DRZEWO POZNANIA DOBRA I ZŁA.

Człowiek zasadniczo w swoim ciele posiada pięć zmysłów. Te nasze fizyczne organy służą do wykonywania codziennych czynności. Ale niestety tych pięć dróg, które wiodą także do serca człowieka, służy zasadniczo do karmienia jego cielesności, czyli grzechu ciała. Rozpoczęło się to już w Raju, gdy ludzie zostali oszukani przez węża. Zauważmy, że przynajmniej cztery zmy­sły ciała brały udział w pierwszym buncie człowieka. Niewykluczone jest, że także zmysł węchu był w to zaangażowany, gdyż najprawdopodobniej owoc, który zerwała Ewa, emanował słodką i rozkoszną wonią. Na samym początku pierwszego pokuszenia uszy Ewy usłyszały kłamliwy głos przebiegłego zwierzęcia, później jej oczy zwróciły się ku zakazanemu owocowi, następnie jej ręce dołączyły do buntu przeciw Bogu. Całego dzieła nieposłuszeństwa dopełniły jej usta, które po pewnym czasie zaczęły rozkoszować się soczystym miąższem. Od tej pory w sercach ludzi grzeszne ,,ja" człowieka zajęło miejsce Boga. Ten grzech przylgnął do nas i zamieszkał w członkach ciała, które odrzuciło pełne miłości panowanie swojego Stwórcy, przez co stało się ono nagie. Kościół dzisiaj wydaje się nie pamiętać, że Bóg na Golgocie rozprawił się nie tylko z naszymi grzesznymi niemoralnymi uczynkami ciała, ale przede wszystkim z samym grzechem naszego ciała, który w nas mieszka i który jest źródłem wszelkiego zła. Tym grzechem jest życie dla siebie samego, dla samorealizacji i spełnienia, dla swojego ,,ja", a nie dla Chrystusa. Tym grzechem nie jest jedynie moralne zło, ale życie dla siebie samego. W dzisiejszym Kościele, po­dobnie jak to było w Zborze w Laodycei, ten grzech ciała jest obnażony przed Panem nieba i ziemi. Kościół nie dostrzega, że jego ,,święte i pobożne" życie obraca się wokół jego cielesności, wokół jego ,,ja", które detronizuje suwerenność Pana Zastępów. Dlatego też Zbór nie dostrzega przez to swojego nasilającego się kompromisu ze światem, przez co w Kościele zaczyna rozmnażać się moralne zło. Główną przyczyną ukrywania się Chwały Bożej przed Zgromadzeniem Świętych jest nie tyle cielesność przeciętnych zborowników, co obnażony grzech ciała przewod­ników. W Zborze nowotestamentowym cielesność apostołów i starszych była stale ukrzyżowana, dlatego Bóg był pośród nich uwielbiony.

Gdy spoglądam na realia życia rodziców całej ludzkości, to ze zdumieniem dochodzi do mnie prawda, że to sam Bóg zasadził w Raju drzewo poznania dobra i zła. Pomimo, że to drzewo było wyrazem buntu samego szatana i jego demonów przeciwko ich Stwórcy, jednak nasz Pan nie ukrył tego grzechu aniołów przed ludźmi. On nie rozdzielił swojego stworzenia na dwie od­dzielne grupy, ale dał możliwość swojemu nowemu stworzeniu okazania Mu miłości, poważania i posłuszeństwa. Ewa w istocie swojego uczynku dokonała pewnego wyboru. Był to wybór po­między społecznością z Panem, a mądrością i poznaniem. Wybrała to drugie, ale utraciła samego Boga. Od tej pory ciągła walka między demonami a aniołami Pana rozszerzyła się także na ob­szar serc ludzkich. Ludzie zostali skażeni poznaniem dobra i zła, które obecnie walczą w ich ser­cach. Grzech ciała walczy z sumieniem, co powoduje wewnętrzne rozdarcie ludzi. Dlatego też cały czas dokonuje się naturalny podział wśród dzieci Adama i Ewy. Jedni całkowicie ulegają cielesności żyjąc już tylko dla siebie samych i zapominając o Bogu, inni zaś nie godzą się na śmierć, to znaczy na całkowite oddzielenie od Jahwe.

Gdy myślę o tym wszystkim w kontekście dzisiejszych czasów, to jestem bardzo poruszony. Obecnie lud Boży, który zna Pana, robi dokładnie to samo, co kiedyś zrobili pierwsi ludzie, któ­rzy także znali Boga. W naszym cywilizowanym świecie jest wiele takich drzew poznania dobra i zła. Jednym z największych jest przemysł telewizyjny. Wielu wierzących karmiąc się treściami TV usprawiedliwia się, że jest tam także wiele rzeczy dobrych, a nawet przydatnych w pozna­waniu prawd biblijnych oraz samego Boga. Twierdzimy uparcie, że nawet sam Pan posługuje się telewizją. Tak, to prawda. Podobnie jak kiedyś, tak też i obecnie Bóg zasadza drzewa poznania dobra i zła. Bóg zasadził TV, nikt inny. Ale ta prawda implikuje inne fakty. To współczesne drzewo jest także drzewem poznania dobra i zła, zatem wyrasta ono bezpośrednio z buntu szata­na. Dlatego ten, kto spożywa z niego owoce, staje się nieczysty i nagi. Często tłumaczymy się, że to, co oglądamy, jest cenne i warte poznania. Nawet służy naszemu duchowemu życiu. Ale przy tym przeoczamy fakt, że jest to jednak drzewo utraty społeczności z samym Bogiem na rzecz nabijania naszej głowy wiadomościami, mądrością i intelektualnym poznaniem rzekomo cennych dla nas rzeczy. Dzisiaj wielu wierzących ma w swoich sercach wypisane całe tomy wielkich encyklopedii wiedzy o Bogu w oparciu nie tylko o Biblię, ale też w oparciu o historię, geografię, filozofię, archeologię, a nawet politykę, kulturę, technikę i inne działy nauki. To wszystko często jest przecież także emitowane przez TV. Ale niestety przeoczamy fakt, że po­dobnie jak Ewa, wybierając ludzkie, cielesne, zmysłowe, a nawet demoniczne poznanie Boga, tracimy Jego wspaniałą obecność. Te wydawałoby się cenne osiągnięcia badawcze ludzkiego ciała, gromadzone przez długie wieki istnienia ludzkości, są jak głęboka i szeroka przepaść od­dzielająca nas od czystego Słowa żywej relacji z Panem. Zatem grzebiąc się w śmietniku tego świata zyskujemy cenną skażoną wiedzę i rozrywkę, którymi karmimy naszą pychę życia, ale tracimy samego Chrystusa. Podobnie Ewa, gdy napełniła swoje wnętrze zakazanym smakiem godnego pożądania owocu, utraciła przez to Raj i samego Boga. Jest to tragiczne, że Laodycejczycy zamienili społeczność z Żywym Bogiem na chrześcijańską i teologiczną mądrość tego świata, mądrość przesiąkniętą cennymi dla nas osiągnięciami i wynalazkami ludzkiej cielesności. Dlatego Bóg nie odpowiada na nasze wołanie i ukrył się przed nami, wierzący w ogóle nie mają pragnienia modlitwy i szukania Pana, a w Zborach szerzą się ukryte i jawne grzechy. Dzieje się tak dlatego, ponieważ jemy z tego samego drzewa, co Ewa, a ono rodzi tylko grzechy, niewiarę i bunt przeciwko Panu, a ostatecznie śmierć.

W swoim chodzeniu za Panem odkryłem wspaniałą prawdę dotyczącą Pisma Świętego. Za­pisane w nim Słowo Boże można porównać do rozkosznych owoców społeczności z Żywym Bogiem, które ludzie mogli codziennie spożywać w Raju, gdy jeszcze nic innego nie znali, oprócz dobra. Nasz Pan chce mieć z nami bardzo bliską społeczność w oparciu o Słowo Boże, które zostało zlekceważone przez naszych prarodziców. Ta wspaniała Księga bez żadnych nale­ciałości ludzkiego rozumu prowadzi nas bezpośrednio do żywej relacji z naszym Panem, którą utraciła Ewa na rzecz poznania i mądrości. Prosta, dziecięca wiara w to, że Biblia bez żadnych ludzkich domieszek jest dla nas Słowem żywej społeczności z Panem oraz zaprzestanie karmie­nia się z zakazanego drzewa, prowadzi nas prosto w objęcia naszego Ojca w niebie, który po­przez to Słowo bezpośrednio do nas przemawia objawiając samego siebie oraz różne duchowe prawdy życia z Bogiem. Jednak zauważyłem, że to przemawianie nie polega na nabijaniu naszej głowy wiedzą. Ale jest to bliska rozmowa, która pogłębia nasze relacje z kochającym Ojcem. Jest to trudne do wyrażenia przeżycie, gdy Pan zaczyna przemawiać do serca człowieka poprzez fragmenty Pisma. Ewa utraciła tę żywą społeczność z Bogiem na rzecz wiedzy i poznania. Po­dobnie jest dzisiaj z wierzącymi, którzy karmią się owocami ze współczesnego drzewa poznania dobra i zła. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ten pokarm oddziela nas od Pana?

Otóż chodzenie z Panem jest kwestią wiary, a nie poznania rozumem ludzkim, albowiem człowiek sprawiedliwy z wiary żyć będzie. Wiara jest to coś, co nie potrzebuje dociekania ludz­kiego cielesnego rozumu. Wiara połączona ze słodką obecnością samego Pana przenosi nas bez­pośrednio na wyżyny nieba. Tak jest z naszym nawróceniem, jak też z późniejszym codziennym chodzeniem z Bogiem. Natomiast pycha ludzka sprawia, że chcemy wszystko wiedzieć i rozu­mieć, pragniemy wszystko wyjaśnić naszymi ograniczonymi rozumami. Pragniemy całą Biblię zamknąć w ramach doktryn. Dlatego nawet studia teologiczne same w sobie są dziełem rozumu ludzkiego, co prowadzi często do niewiary, czyli porzucenia prostej ufności w Słowo Pańskie. Dlatego mądrość ludzka i logika wynikająca z naszych dociekań badawczych najczęściej oddala­ją nas od żywej społeczności z Bogiem. Jeśli to dotyczy nauk teologicznych, to czego możemy się spodziewać, gdy karmimy nasz egoistyczny i próżny umysł owocami z drzewa poznania do­bra i zła, którym jest TV? Przecież jest to drzewo totalnej niewiary, które tylko tuczy rozum ludzi nieznających Pana. Współczesny Kościół wpadł w tę samą pułapkę, w której żyją poganie. Drzewo poznania dobra i zła zaspakaja naszą ciekawość i próżną potrzebę rozrywki, wyjaśniając logicznie i naukowo różne rzeczy, nawet biblijne. Ale niestety zabija to w nas dziecięcą wiarę w Słowo Pańskie. Boga nie można badać poprzez skażony grzechem ludzki rozum. Ciało i jego cielesność, czyli mieszkający w nim grzech, nie odziedziczą Królestwa Bożego. Nasza wiara, która jest społecznością z Bogiem, nie jest nierozumna, ale jest jednak wiarą, a nie logicznym rozkładem na atomy całego wszechświata i panującej w nim rzeczywistości. Jeśli lud Boży pra­gnie wejść w głęboką społeczność z Panem, gdzie widzenia, sny, objawienia, dary Ducha Świę­tego oraz obecność aniołów Pana są normalną rzeczywistością, to musi on między innymi za­przestać karmić się owocami ze współczesnego drzewa poznania dobra i zła. Jest tylko jedna wątpliwość. Czy lud Boży naprawdę tego pragnie i czy w ogóle jeszcze w to wierzy?


--- Spis treści ---



VIII. PRAHISTORIA BUDOWY ŚWIĄTYNI IZRAELA.

Geneza budowy Świątyni Izraela, czyli miejsca, gdzie Bóg postanowił wysłuchiwać modlitwy swojego ludu, jest jednocześnie historią jednego z grzechów króla Dawida. Jest to opisane w II.Sam.24,l-25 oraz w I.Kron.21,1-27.

Gdy czytamy te dwa fragmenty Pisma opisujące to wydarzenie, to głośnym echem przypo­mina się nam historia Joba. Oto znowu Pan w jakiś sposób pobudza szatana przeciwko ludowi Bożemu. Tym razem bez wątpienia powodem Bożego postępowania jest grzech Izraela, chociaż Biblia o tym bezpośrednio nie wspomina. Diabeł pod wpływem suwerennego działania Jahwe, nakłania Dawida do spisania ludności Izraela. Konsekwencją tego grzechu jednego człowieka jest Boży sąd, który spada na cały naród. Z ręki anioła Pańskiego ginie aż siedemdziesiąt tysięcy ludzi. Całe to wydarzenie jest wyrazem suwerennego panowania naszego Pana nad całym stwo­rzeniem, nad mocami anielskimi i szatańskimi oraz nad całą ludzkością. Znowu widzimy tutaj naszego wszechmocnego Boga, który dla swoich odwiecznych celów od początku do końca aranżuje całą tę historię, która swoim oddziaływaniem sięga czasów nam współczesnych. On jest Panem i bezapelacyjnym władcą całej wieczności, nasz Pan, Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Świę­ty. Amen.

W tej całej historii jest zawartych kilka bardzo ważnych prawd duchowych dla Kościoła Je­zusa Chrystusa, czyli dla nas wszystkich. Pierwszą z nich jest fakt, że Bóg nie mógł lub nie chciał dotknąć grzeszników swoim sądem, dopóki przywódca narodu wybranego chodził w sprawiedliwości przed Jego Obliczem. Jest to dla mnie niesamowita prawda, która nakłada na nas, czyli na przewodników Kościoła, bardzo wielką odpowiedzialność przed Bogiem. Z tekstu wynika, że Dawid najprawdopodobniej nie był świadomy, iż Boży gniew spadł na Izraela z po­wodu bezbożności ludu. Król myślał, że lud cierpi wyłącznie przez jego grzech, ale tak napraw­dę było zupełnie odwrotnie. To sprawiedliwość i pobożność przywódcy narodu osłaniała grzesz­ników przed Bożym gniewem. Dopóty Izrael był bezpieczny i osłonięty od Bożej kary, dopóki Dawid chodził w sprawiedliwości przed Panem. Dlatego Jahwe dopuścił, aby szatan dotknął się cielesności króla, aby objawił się grzech ciała Dawida, aby w ten sposób duchowa osłona bez­pieczeństwa grzesznego narodu została zdjęta. Czy to jest możliwe, aby jeden człowiek ochraniał cały bezbożny lud przed Bożymi wyrokami? Tak, jest to możliwe. Potwierdza ten fakt księga Ezechiela, a także historia Zboru nowotestamentowego. Oto czytamy, że wśród wierzących Ko­ścioła Apostolskiego wielu żyło w różnych grzechach, wielu chrześcijan było poddanych swo­jemu ciału. To nie byli ludzie doskonali i poddani całkowicie Bogu. Jednak nasz Pan objawiał się pośród nich potężnie. Dlaczego tak było? Dlaczego Bóg wysłuchiwał modlitwy swojego lu­du? Mało tego! Dlaczego On sam suwerennie objawiał się i inicjował działanie Kościoła? Otóż, dlatego, ponieważ grzech ciała przewodników był okryty szatami sprawiedliwości Chrystusa. Oni nie chodzili nago przed Bogiem, ale wydawali swoje ciała na ukrzyżowanie oraz innym wskazywali tę samą drogę, dlatego Boże błogosławieństwo i łaska spływały na cały lud Pana. Ta cała historia dotyczy właśnie grzechu ciała oraz Bożego ołtarza, który niweczy moc cielesności ludzi. Jeśli wśród przewodników Kościoła Laodycejskiego Bóg znalazłby takich, którzy weszli­by na odwieczną drogę krzyża i zaczęliby innym ją wskazywać, wtedy Pan ocaliłby od zagłady cały Zbór, a Jego łaska i błogosławieństwo spoczęłyby na nas tak, jak późny jesienny deszcz spada na pola uprawne. Amen.

Druga bardzo ważna prawda objawiona w tej historii dotyczy grzechu, którego dopuścił się Dawid. Za grzech, który dla znacznej większości współczesnych chrześcijan nie jest w ogóle grzechem, zostało zgładzonych aż siedemdziesiąt tysięcy istnień ludzkich. O czym to może świadczyć, gdy zastanawiamy się nad charakterem naszego Boga?

Bóg nie jest zainteresowany statystykami swojego Zboru. Otóż jak już wcześniej wspomnia­łem, Dawid dopuścił się typowego grzechu ciała. Taki grzech przeważnie nie jest moralnym złem, ale w jakiś sposób detronizuje on w sercach ludzi samego Boga. Takiego grzechu dopuścili się Adam i Ewa w Raju. Do popełnienia takiego grzechu byli kuszeni Daniel i jego przyjaciele, a także na pustyni sam Pan Jezus Chrystus. W takim grzechu żył Zbór w Laodycei. Nie było to moralne zło, ale głównie detronizacja i duchowa zdrada Boga, tak zwany nierząd duchowy. Za­tem Dawid dopuścił się w swoim sercu bałwochwalstwa. Zaczął on szczycić się rzeczami ze­wnętrznymi, a dokładniej wielką liczebnością i siłą zbrojną ludu Pana, a nie samym Panem i Je­go Chwałą objawioną w Izraelu. Król narodu wybranego w duchowej rzeczywistości pokłonił się tak naprawdę wielkiemu posągowi składającemu się z ludów i narodów, który przyśnił się kiedyś władcy Babilonu. Przez ten czyn Dawida Bóg został zdetronizowany w jego sercu. Ten mąż Boży dał się zwieść swojemu ciału i popadł w pychę życia. Zaczął się kłaniać wielkiemu bożkowi Babilonu, to znaczy ciału. Zatem nagość grzechu ciała króla, która jest największym przeciwni­kiem Boga, stała się jawna przed Panem nieba i ziemi. Podobnie policzenie ludzi w Zborze Pań­skim było w duchowej rzeczywistości obnażeniem ludu Bożego, który dopuścił się wcześniej wielu grzechów. Oto małżonka Boga stała przed Nim naga w swoim grzechu ciała, które zawsze sprzeciwia się Najwyższemu. Dlatego Boży sąd spadł na lud Pana. Czyn Dawida można byłoby porównać do odsłonięcia nagości jakiegoś człowieka przed innymi postronnymi ludźmi, co zaw­sze było w Bożych oczach grzechem i obrzydliwością. Podobne odczucia miał najprawdopodob­niej Joab, który na rozkaz króla dokonał całego spisu. Dla Joaba ten czyn Dawida był ohydą, dla­tego nie podał on królowi pełnej liczby spisanej ludności. Joab był także świadomy, że grzech Dawida stanie się przewinieniem całego Izraela. Tak też dokładnie się stało.

W Zborze Laodycei grzech, który popełnił Dawid, jest na porządku dziennym i nie jest on uważany w ogóle za grzech. Pastorzy wielkich Kościołów wszelkimi możliwymi sposobami Wielkiego Babilonu dążą do wzrostu liczebności swoich Zgromadzeń. Liczba zborowników nie tylko jest stale na ustach przewodników jako ich chluba, ale także przeciętni wierzący prawie zawsze w rozmowach z ludźmi z zewnątrz chlubią się statystykami swojego Kościoła. Wydawa­łoby się, że małe Zbory powinny być wolne od tego typu grzechu, ale niestety tak nie jest. Laodycejczycy małych Zgromadzeń stale ze wzdychaniem i zazdrością patrzą na wielkie Zbory, a nawet niewielkie zmiany w statystykach tych grupek wierzących są dla nich wielkim przeży­ciem. Zatem wszyscy kłaniają się liczbie ciał ludzkich w Zgromadzeniu, czyli wielkiemu babi­lońskiemu posągowi ludów i narodów, przez co Kościół staje się nagi. Jego grzech ciała staje się jawny przed Panem, ponieważ nikt z chrześcijan nie chlubi się Chwałą Bożą objawioną w Ko­ściele. Wszyscy szczycą się ciałem, czyli ludźmi, ponieważ w Zgromadzeniu już nie ma Pana. On stoi na zewnątrz Zboru u jego drzwi i puka do ludzkich serc. Kościół jest ślepy i nie widzi swojej nagości, dlatego też wielu z nas czytając ten tekst będzie się może nawet usprawiedliwiać cytując Biblię, która w pewnych miejscach podaje różne statystyki ludu Pana. Jednak fakt jest faktem. Przywódcy Kościoła bardzo skwapliwie liczą wszystkich swoich wiernych oraz bardzo sobie cenią każdy najmniejszy Zbór, który powstając podwyższa kościelne statystyki. Także służba w dużych Zgromadzeniach dla wielu jest wartościowsza niż praca w małych Społeczno­ściach. Ale to jeszcze nie wszystko. Dzisiaj Kościół Pana regularnie, co roku obnaża się duchowo przed władzami Wielkiego Babilonu. W celu rzekomego rozwoju pracy misyjnej Kościół złączył się z władzami państwowymi na ich warunkach. Dlatego co roku zobowiązaliśmy się podawać władzom Wielkiego Babilonu dokładne kościelne statystyki. Co roku dokonujemy dawidowego spisu ludności, a wynik podajemy nie komu innemu, jak samemu władcy Wielkiego Babilonu. Kościół obnaża się duchowo przed szatanem, a przewodnicy z zazdrością porównują liczebność swoich Zgromadzeń z liczebnością religijności Wielkiego Babilonu, dążąc za wszelką cenę do poprawienia swojego wyniku. W tym wszystkim już nikt nie szczyci się Chwałą Pana, nikt jej nie szuka i nikt nie zauważa, że Ona odeszła od Zboru. Czy zatem może nas dziwić fakt, że dzi­siaj znowu miecz sądu Bożego wisi nad nagim Zborem? Ile czasu dzieli nas od tego, gdy Bóg wielu chrześcijan całkowicie odetnie od Drzewa Życia, tak jak to stało się ze Zborem w Sardes? Czy jest ktoś, kto stanie w wyłomie muru między słusznym Bożym sądem a grzesznym, ślepym i głuchym ludem? Oby Pan jak najszybciej zesłał nam swoje zbawienie. Amen.

Przez pewien czas wraz z moją rodziną przebywaliśmy w górzystym i gęsto zalesionym re­gionie świata. Cały teren wraz z wysokimi otaczającymi nas górami był gęsto pokryty dużymi drzewami. Pewnego razu trafiliśmy nad pięknie położone i bardzo długie jezioro. Było ono ze wszystkich stron otoczone wysokimi górami. Jednak te wspaniałe wzniesienia były bardzo rzad­ko pokryte drzewami, praktycznie prawie całe były odkryte, a swoim kolorem przypominały nagie i opalone ciała białych ludzi. Tacy właśnie byli plażowicze, którzy u podnóża tych gór ko­rzystali z dobrodziejstw Bożej natury. Ta mieszanka różnych ras synów ziemi, zgromadzona w jednym miejscu, była obnażona w swoim grzechu. Nagość duchowa ciała ludzkiego przejawiała się na różne sposoby. Ludzie obnosili się ze swoim grzechem poprzez sposób ubierania się, mó­wienia, postępowania oraz poprzez obnażanie swoich ciał. Prawie całkiem nagie i karykaturalnie otyłe ciała, co pewien czas przetaczały się przez to miejsce. Nikt nie wstydził się swojego grze­chu ciała, ale wszyscy bez jakichkolwiek skrupułów obnosili się nim wobec innych ludzi. I tak oto człowiek przyzwyczaił swoje oczy i serce do grzechu, stał się nagi i ślepy, gdyż nie dostrze­ga swojej sromoty.

Podobnie jest z dzisiejszym Kościołem. Jest nagi i tego w ogóle nie dostrzega. Grzech ciała ludzi wierzących jest objawiony przed naszym Panem i Bogiem. Przypominają mi się niektóre z chrztów, które odbywały się w naturalnych zbiornikach wodnych. Oto nad brzegiem stoją ubrani odświętnie chrześcijanie, a wśród nich jest gromadka wierzących dokładnie okryta białymi i lśniącymi w słońcu szatami. Te chrzcielne ubrania symbolizują okrycie nas szatami sprawiedli­wości Chrystusa oraz mają między innymi zapobiec obnażeniu się nagości wierzących po wyj­ściu z wody, aby nie być zgorszeniem dla całego Zgromadzenia. Wielkim kontrastem dla tej grupy ludzi są prawie całkiem nadzy kąpiący się w pobliżu gapie. Jakiż kontrast! Z jednej strony ludzie godnie ubrani, okryci całkowicie szatami, a z drugiej strony kręcący się wokoło prawie całkiem nadzy gapie, którzy w ogóle nie dostrzegają swojej sromoty grzechu obnażonego przed innymi. Ci ludzie są ślepi. Ale niestety okazuje się, że ci ubrani wierzący ludzie także są nadzy duchowo oraz ślepi. Po całej uroczystości chrztu, często nawet jeszcze tego samego dnia, chrze­ścijanie także bez żadnych skrupułów prawie całkowicie rozbierają się i paradują po plaży, ob­nosząc się nagością swojego ciała, czyli grzechem. I nikt się tym nie przejmuje, zarówno męż­czyźni jak i kobiety chodzą prawie całkiem nago, a ich ślepe oczy w ogóle tego nie dostrzegają. Ślepy Kościół, ślepy Zbór, którego grzech ciała jest odkryty przed Bogiem, co przejawia się między innymi w tym, że wierzący przyzwyczaili się do nagości fizycznej. Ten fragment Słowa Bożego mówi właśnie o tym, że Bóg postanowił ujarzmić ten jawny grzech ciała, który zawsze przeciwstawia się Najwyższemu. Bóg okrył nagość Adama i Ewy skórami zwierząt, ale w póź­niejszych czasach rodzaj ludzki stał się tak zdeprawowany, że sam się rozebrał. Dlatego Jahwe zamierzał zniszczyć nieujarzmioną moc grzechu mieszkającego w ciele człowieka, grzechu, któ­rego dopuścił się w tej historii także król Dawid.

Grzech ciała, którego dopuścił się władca Izraela, ściągnął na naród sąd Boży. Jahwe dał do wyboru Dawidowi trzy rodzaje kary, jaka miała spaść na niego i na jego poddanych. W wyniku tego wyboru anioł Pański zaczął jeszcze tego samego dnia dotykać zarazą cały naród wybrany. Jednak Pan chciał ocalić swój Zbór i uwolnić go od mocy ciała oraz od swojego słusznego gnie­wu. Dlatego, gdy anioł Pana dotarł do Jeruzalemu i także tam chciał wytracać ludzi, Bóg użalił się nad ludem i nakazał aniołowi powstrzymać swoją rękę. Wykonawca Bożego sądu stał akurat między niebem a ziemią przy klepisku Ornana Jebuzejczyka z mieczem wydobytym w swojej ręce wyciągniętej nad miastem. Wtedy na polecenie Boga Dawid udał się w to miejsce, zbudo­wał tam ołtarz i złożył ofiary całopalne i ofiary pojednania, wzywając imienia Pana, a On go wy­słuchał, zsyłając z nieba ogień na ołtarz ofiarny. Wtedy na polecenie Pana anioł schował swój miecz do pochwy i Boży sąd został zatrzymany. Dawid widząc, że Pan wysłuchał go na klepisku Ornana, od tej pory zaczął tam składać swoje ofiary, pomimo że w tym czasie Przybytek Mojże­szowy był na wzgórzu w Gibeonie. Lecz Dawid bał się tam iść, aby pytać się Boga o wyrocznię, gdyż lękał się powrotu Bożego sądu. Dlatego składał Panu ofiary tam, gdzie On dał się ubłagać, a nie w innym miejscu. Po pewnym czasie król zadecydował, że właśnie w tym miejscu, czyli na klepisku Ornana, powstanie Świątynia Boża wraz z ołtarzem ofiarnym dla Izraela. Wkrótce Da­wid zgromadził materiały do budowy Domu Bożego, którego wykonanie zgodnie z wolą Pana zlecił swojemu synowi Salomonowi. Po śmierci swojego ojca Salomon wzniósł Świątynię Pana Zastępów dokładnie w tym miejscu, które wskazał mu Dawid, czyli na klepisku Ornana w Jeru­zalem.

Rzeczą znamienną jest, że sam Bóg z nieba zesłał swój ogień, który strawił ofiary przebła­galne złożone przez Dawida. Zatem to wydarzenie musiało mieć doniosłą wagę dla ludu Bożego i tak też było w rzeczywistości. W związku z tym zastanawiającym jest fakt, dlaczego akurat w tym miejscu, przy klepisku Ornana w Jerozolimie, Bóg użalił się nad swoim ludem. Czytając ten tekst ma się wrażenie, że Pan po prostu rozczulił się w swoim sercu nad cierpiącymi i ginącymi ludźmi. Może po części tak było. Ale zasadniczym powodem użalenia się Pana nad nieszczę­ściem Izraelitów było samo miejsce, gdzie nakazano aniołowi powstrzymanie swojej ręki od sze­rzenia zarazy. W II.Kron.3,1 czytamy, że klepisko Ornana, na którym Salomon zbudował Świą­tynię, znajdowało się w Jerozolimie na górze Moria. A przecież sam Pan rzekł kiedyś do Abra­hama: Weź syna swego, jedynaka swego, Izaaka, którego miłujesz, i udaj się do kraju Moria, i złóż go tam w ofierze całopalnej na jednej z gór, o której ci powiem. Zatem te dwa wydarzenia zapowiadały śmierć przebłagalną naszego Pana na krzyżu Golgoty. Ta ofiara dokonała się na tej samej górze Moria lub w bezpośrednim jej otoczeniu. Za czasów Heroda i Piłata, władców impe­rium rzymskiego, w okolicy klepiska Ornana, został postawiony inny ołtarz, krzyż Golgoty, na którym dokonała się doskonała ofiara przebłagalna. Jahwe w ukrzyżowanym ciele swojego umi­łowanego Syna Jezusa Chrystusa potępił dotąd nieujarzmiony przez ludzi grzech ciała, które ob­jawiło swoją moc między innymi w królu Dawidzie. Nasz Pan poprzez przelaną krew Baranka dał nam także źródło oczyszczenia ze wszystkich uczynków ciała, czyli codziennych grzechów, których dopuszczamy się pielgrzymując po tej ziemi. Na wzgórzu Golgoty dokonał się sąd Boży nad grzechem mieszkającym w ciele człowieka, przez co ludzkość została uchroniona od Bożego gniewu. Dlatego Pan, wspomniawszy na mającą się dokonać w przyszłości na klepisku Ornana doskonałą ofiarę, powstrzymał swój zapalczywy gniew, zatrzymując szerzenie się zarazy. On to uczynił na tym miejscu przez wzgląd na siebie samego, gdyż wkrótce miał tam sam osobiście umrzeć za grzechy całego świata. Czyż nie jest to wymowne wydarzenie? W taki oto sposób Bóg zapowiedział, że kiedyś potępi i zniszczy moc grzechu ciała, które zawsze jest wrogie wobec Boga i Mu się sprzeciwia. Gdy Salomon zbudował Świątynię Bożą składając w niej pierwsze ofiary całopalne, wtedy Pan znowu potwierdził mający nadejść sąd grzesznej natury człowieka, mieszkającej w jego ciele. Bóg ponownie spuścił swój ogień z nieba, który strawił ofiarne zwie­rzęta. Jeśli wydamy nasze ciała jako miłą wonną ofiarę dla Pana na tym Bożym ołtarzu, to On spuści z nieba ogień, który ją strawi. Wtedy Bóg wysłucha naszej modlitwy i spuści deszcz łaski Bożej i swojego błogosławieństwa. Amen.

Tak! Wkrótce ogień Bożego sądu miał strawić moc grzechu ciała poprzez ukrzyżowanie Sy­na Bożego Jezusa Chrystusa. Cielesność ludzi miała być potępiona, aby oni sami mogli być zbawieni, aby nie musieli chodzić nago przed Bogiem w sromocie swojego grzechu. Dlatego dzisiaj jest nadal aktualne zbawienie dla nagiego pokolenia oraz dla nagiego Zboru w Laodycei. Bóg nadal oczekuje, że Jego lud wyda swoje ciało na ukrzyżowanie, że przyoblecze swoją sromotę grzechu, swoją nagość, w białe szaty sprawiedliwości Chrystusa, unikając przez to słusz­nego Bożego sądu. O tym mówi cała ta historia grzechu Dawida i powstania Świątyni Izraela. Ciekawą rzeczą jest fakt, że Bóg bezpośrednio nie wskazał Dawidowi miejsca, gdzie ma być po­stawiona ta wspaniała budowla. Król Izraela instynktownie składał ofiary tam, gdzie Bóg wysłu­chał jego modlitwę. My wiemy o tym, że Pan obiecał wysłuchiwać ludzi, którzy w Świątyni na górze Moria będą modlić się i do Niego wołać. O czym to świadczy? Świadczy to o tym, że jeśli pragniemy, aby Pan wysłuchiwał naszych modlitw i wołań, to powinniśmy wydawać swoje ciała na ofiarę na tym ołtarzu, na którym dwa tysiące lat temu ten grzech ciała ludzkości został potę­piony w ukrzyżowanym ciele Mesjasza. Ten ołtarz stał na górze Moria, na miejscu zwanym Tru­pią Czaszką, tam, gdzie Boże serce jest otwarte na głos Zboru Pańskiego. Amen.

Zauważmy także, że ta sama prawda ukazana jest w symbolice Przybytku Mojżeszowego. Ołtarz kadzidlany, który wskazuje na naszą służbę modlitwy wstawienniczej, dziękczynnej oraz uwielbienia, stał w Miejscu Świętym, do którego nie można było wejść z pominięciem ołtarza ofiarnego oraz kadzi z wodą. Zatem Bóg może przyjąć modlitwę tylko tych wierzących, którzy wydają swoje ciała na ukrzyżowanie. Oczywistym jest fakt, że ołtarz kadzidlany wskazuje także na ofiarę krzyża Golgoty. Krzyż ofiarny stał na ziemi w Jerozolimie, ale on także stoi w wieczności w niebie, tak jak ołtarz kadzidlany stał w Miejscu Świętym, dostępnym tylko dla kapłanów. Bardzo wymownym jest fakt, że kadzidło wydawało miłą woń dla Boga dopiero wtedy, gdy stykało się z rozżarzonymi węglami. Podobnie nasz Pan, gdy konał w ogniu cierpień krzyża, wydawał z siebie miłą woń dla Boga. Tą wonią było Jego życie połączone z wstawienniczą modlitwą za ludźmi: Wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią! Bóg wysłuchał tej modlitwy przyjmując do siebie wielu grzeszników, którzy zasługiwali jedynie na potępienie. My wszyscy jesteśmy tymi grzesznikami. Jeśli chcemy wydawać dla Boga miłą woń modlitwy, powinniśmy naszą cielesność codziennie kłaść na rozżarzonych węglach Bożego ołtarza. Oczywistym także jest fakt, że ciała nie można zmusić do modlitwy. Nagi cielesny Zbór ma do niej niechęć i stara się ją za wszelką cenę zastępować śpiewem i innymi rzeczami, ponieważ służy swojemu ciału. Po tym między innymi możemy poznać, w jakim stanie stoimy przed Bogiem, czy jesteśmy nadzy duchowo, czy obleczeni w białe szaty sprawiedliwości Chrystusowej, w samego Chrystusa. Oddajmy swoje cielesne życie na ofiarę ogniową przyjemną i miłą Bogu, a wtedy nasza modlitwa jako słodka woń dotrze przed Boże Oblicze i będzie wysłuchana. Amen.


--- Spis treści ---



Trąba Boża ! . . . . . . . . . . . . . . . . . . Trąba Boża ! . . . . . . . . . . . . . . . . . . Trąba Boża ! . . . . . . . . . . . . . . . . . . Trąba Boża !